- Ivan - zobaczyłam rękę
wyciągniętą ku mojej. Zastanawiałam się, czy to co widzę nie jest przypadkiem
fatamorganą, widywaną przez wycieńczonych osobników na pustyni. Starając się
opanować ogólne podniecenie podałam siatkarzowi dłoń
- Julia- odpowiedziałam z
uśmiechem. Zastanawiałam się, czy mężczyzna poczuje drżenie moich rąk.
Po chwili zapadła niezręczna cisza, którą
zaraz przerwała pani Stasia, pytając po co przyszłam.
Uświadomiłam sobie, że z
czajnikiem w ręce muszę wyglądać dość niecodziennie. Onieśmielona i zawstydzona
obecnością siatkarza cicho wydukałam, że zepsuł mi się czajnik. Spytałam się,
czy pani Stasia mogłaby mi pokazać jeszcze raz, jak go uruchomić. Staruszka
powiedziała jednak, że Ivan na pewno z chęcią mi pomoże, gdyż on także zna
stare sztuczki dotyczące przedmiotów z całego domu. Nie spierając się,
powoli wyszłam z pokoju pani Stasi kierując się na górę. Idąc po schodach cały
czas czułam na sobie wzrok Zaytseva. Kiedy weszłam do pokoju, podłączyłam
czajnik do gniazdka i z pytającą miną czekałam na ruch mężczyzny. Ten chwycił
czajnik. pokręcił czymś z tyłu, dwa razy pstryknął guzikiem, nalał wody do
czajnika, ustawił na podstawce, nacisnął włącznik i uśmiechnął się tryumfalnie.
Wszystko działało jak należy. Zdziwiona popatrzyłam na siatkarza.
- Jak to zrobiłeś?- spytałam z
niedowierzaniem.
- Wystarczy trochę czarów.-
mówiąc to uśmiechnął się szelmowsko. Chwilę potem widząc moje nieco zirytowane
spojrzenie, dodał jeszcze :- wystarczy obrócić kabelek o 360 stopni, a potem
szybko dwa razy pstryknąć włącznikiem- wyjaśnił z uśmiechem, po czym jeszcze
raz zademonstrował wykonane wcześniej czynności.
Kiedy wszystko już mi
wytłumaczył, w ramach podziękowania zaproponowałam mu filiżankę herbaty.
Ochoczo zgodził się, siadając na drewnianym krześle przy stoliku. Już drugi raz
tego południa zapadła niezręczna cisza, którą przerwałam pytaniem o siatkówkę.
Rozmawialiśmy o niej w wielu aspektach : jego klubu, reprezentacji. Ja
przekonywałam go, że to Polacy są mistrzami tej dyscypliny, on z uśmiechem
zaprzeczał. A uśmiech to miał uroczy.
Po około godzinie rozmowy, która
w międzyczasie zeszła na zupełnie inne tory , Ivan stwierdził, że już czas na
niego. Trochę szkoda mi było żegnać tak wybornego towarzysza do dyskusji, ale
cóż- takie życie sportowca. Jeszcze raz podziękowałam za naprawę sprzętu i
uścisnęłam rękę mężczyźnie. Kiedy wyszedł posprzątałam w kuchni, a kiedy
skończyłam, zaczęłam czytać książkę. Długo jednak nie wytrzymałam, gdyż
rozpierała mnie energia i wiedziałam, że muszę ją jakoś wykorzystać. Jako że
dochodziła 22 i było już przyjemnie chłodno, postanowiłam pobiegać. Przebrałam
się więc w szarą bokserkę i turkusowe sportowe spodenki. Na nogi założyłam
biało- niebieskie nike'i, wzięłam i-poda i wyszłam z domu. Włączyłam Black
Sabbath- Paranoid i zaczęłam biec. Truchtem przemierzałam nastrojowe, wąskie
uliczki Maceraty, wsłuchana w rytm szumiącej w uszach muzyki. Z domów stopniowo
wylegali ludzie. Taki był urok tego kraju- życie zaczynało się tu dopiero po
22. Mijałam barwne kawiarenki i urokliwe sklepiki z różnymi wyrobami. W końcu,
tak bardzo zagłębiłam się w kręte uliczki, że postanowiłam się wycofać, bojąc
się, że mogę mieć problemy ze znalezieniem drogi powrotnej. Nieco zmęczona
wracałam teraz już wolniej do domu.
Kiedy dotarłam do chatki ledwo
dyszałam. Cicho weszłam do wody i jeszcze raz tego dnia weszłam pod prysznic.
Pomyślałam, że jestem chyba najczęściej myjącym się mieszkańcem tego kraju. Po
skończonej kąpieli przebrałam się w figi i dużą koszulkę, sięgającą mi mniej
więcej do pół uda. Pierwszy raz od swojego przyjazdu do Włoch
postanowiłam odpalić laptopa. Weszłam na facebooka, dodałam kilka zdjęć,
które zrobiłam po przyjeździe, pogadałam z Zuzą- moją przyjaciółką, przejrzałam
demotywatory i skrupulatnie obejrzałam nowe filmiki od Igły. Potem,
przecierając już sennie oczy wyłączyłam komputer i schowałam go do pokrowca.
Zmęczona bardzo intensywnym dniem położyłam się i szybko zasnęłam.
No więc trzeci rozdział tych bzdur, lepiej nie czytać, bo aż żal dupę ściska, co to ma być. Ale jeśli już hardkorowy człowieku, który dobrnąłeś do końca, czytasz nawet to, to pozostaw po sobie komentarz- nic tak nie motywuje do pisania jak właśnie one :D Poza tym zapraszam tutaj i tu na blogi o siatkówce moich przyjaciółek :)
Obudziłam się około godziny 20. Jeszcze trochę senna ruszyłam w kierunku łazienki. Wzięłam zimny prysznic, który cudownie orzeźwił mnie i dodał energii. Na dworze było upalnie, więc nie wytarłam dokładnie kropelek wody, które przyjemnie chłodziły moje ciało. Owinęłam mokre włosy ręcznikiem i zrobiłam delikatny makijaż. Poszłam do pokoju i ubrałam się w krótkie, dżinsowe spodenki i zwiewną bluzkę na ramiączka. Na nogi założyłam ukochane japonki, a włosy związałam w niedbały kucyk. Byłam gotowa do pracy. Szybkim krokiem zeszłam na parter, kierując się do wyjścia. Pani Stasia pewnie drzemała lub oglądała telewizję, gdyż przez drzwi od pokoju słyszałam stłumione dźwięki telewizora. Bojąc się, że swoim tupotem obudzę staruszkę, na paluszkach skierowałam się do wyjścia. Doszłam do samochodu i przystanęłam, zastanawiając się, w jakiej kolejności zanieść do domu pudła i walizki. Po chwili zdecydowałam, że na pierwszy ogień pójdzie karton z ciuchami i duża, błękitna torba podróżna. Pudło w dość ciekawym położeniu objęłam ramieniem, jednocześnie przyciskając je do klatki piersiowej, a torbę niosłam po prostu w drugiej ręce. Dziarskim krokiem ruszyłam z powrotem, weszłam do domku, z niemałym trudem wspięłam się po schodach, przy okazji potykając się na jednym ze schodków. W końcu, po pokonaniu tej jakże długiej i męczącej trasy, pakunki wylądowały na podłodze w pokoju. Z niemałym żalem stwierdziłam, że to dopiero część całego ekwipunku. Nieco mniej energicznie poszłam po następną partię.
Po dwóch godzinach zmęczona opadłam na łóżko. Czułam, że w moich mięśniach poczuję jutro skutki dzisiejszej pracy. Ale pomyślałam, że było warto- prawie trzy czwarte bagażu miałam już przeniesione do pokoju. Nieco szczęśliwsza, że prawie cała praca już za mną, udałam się pod prysznic, gdyż od dźwigania tych gratów zrobiło mi się gorąco i byłam cała mokra. Już drugi raz tego dnia weszłam pod chłodny prysznic, który trochę ukoił ból mięśni i orzeźwił ciało.
Po umyciu się, poczytałam chwilkę książkę, ale zaraz pomyślałam, że pójdę coś zjeść, ponieważ trochę burczało mi w brzuchu. Poszłam do kuchni, otworzyłam lodówkę i w tej samej chwili pacnęłam się dłonią w czoło. Lodówka świeciła pustkami- po wczorajszej podróży została mi tylko jedna sucha bułka. Nie widząc innego rozwiązania, szybko zmieniłam styrane życiem japonki na trochę porządniejsze sandałki, wzięłam torebkę, klucze i wyszłam z domu. Będąc na parterze, chciałam się spytać pani Stasi, czy nie potrzebuje czegoś ze sklepu, ale zza drzwiami usłyszałam rozmowę. Postanowiłam, że nie będę przeszkadzać- w końcu mógł to być ktoś naprawdę ważny. Pomyślałam, że wieczorem, gdy gościa pewnie już nie będzie spytam się staruszki, czy czegoś nie potrzebuje.
Szybkim krokiem wyszłam z domu, kierując się w stronę furtki. Zza dość dużego drzewka oliwkowego, wyłoniła się sylwetka mojego autka. Podchodząc bliżej, zobaczyłam, że na podjeździe stoi też inny samochód i to nie byle jaki. Czarny, błyszczący, wyglądał, jakby dopiero ktoś zabrał go z salonu. Zapewne pachniał jeszcze nowością . Zaczęłam zastanawiać się, kim jest tajemniczy gość pani Stasi. Mało kto może pozwolić sobie na taką zabawkę. Myśląc o tym, wsiadłam do swojego, mizernie wyglądającego fiacika.
Wyjechałam z posesji i uświadomiłam sobie, że nie mam bladego pojęcia, gdzie znajduje się najbliższy sklep.
Pozostawało mi tylko liczyć na łut szczęścia, lub życzliwego przechodnia, który wskazałby mi drogę do najbliższego marketu. Okazało się jednak, że nikogo nie muszę fatygować, gdyż po jakimś kilometrze jazdy zauważyłam mały supermarket. Zaparkowałam samochód, weszłam do środka, gdzie przyjemnie szumiała klimatyzacja, co stanowiło miłą odmianę od upalnej temperatury na zewnątrz.
Niespiesznie chodziłam między regałami wybierając potrzebne mi produkty. Gdy stwierdziłam, że mam już wszystko, co jest mi niezbędne do przeżycia, udałam się do kasy i zapłaciłam za zakupy. Nie było tego bardzo dużo, więc spokojnie zdołałam donieść je do samochodu. Usiadłam na miejscu kierowcy i ruszyłam z powrotem do domu.
Kiedy zajeżdżałam na podwórko, zobaczyłam, że na podjeździe dalej stoi czarne Audi. Postanowiłam, że nie będę wnikać do kogo należy auto. Wzięłam więc zakupy, zamknęłam samochód i poszłam w stronę domu. Po pięciu minutach szykowałam sobie w kuchni ulubione kanapki. Miałam ochotę na herbatę, więc chociaż było gorąco, postanowiłam, że ją zrobię i ewentualnie schłodzę kostkami lodu. Włożyłam jedną torebkę z herbatą do kubka, nalałam wody do czajnika, wcisnęłam przycisk - i nic się nie stało. Spróbowałam jeszcze raz- to samo. Przypomniało mi się, że pani Stasia mówiła mi coś o tym, że czajnik nie zawsze działa, ale byłam wtedy zbyt zmęczona, aby dobrze wyłapać takie szczegóły. Zrezygnowana, zeszłam na dół z zamiarem spytania się gospodyni, jak uruchomić nie do końca sprawne urządzenie. Zaaferowana zupełnie zapomniałam, że tajemniczy gość może jeszcze przebywać u staruszki. Szybko zapukałam w drzwi, a gdy usłyszałam ciche "proszę", energicznie weszłam do pokoju. W oczy od razu rzuciła mi się życzliwa twarz pani Stasi i nieco zdziwiona, ale równie sympatyczna twarz młodego mężczyzny. Oniemiałam. Właśnie stanęłam twarzą w twarz z Ivanem Zaytsevem.
-Ty debilu!- tak w ocenzurowanym znaczeniu brzmiały moje słowa, skierowanego do auta przede mną. Mało brakowało, a nieźle zarobiłby ode mnie w tył. Nerwowo zaciskając ręce na kierownicy, policzyłam w myślach do dziesięciu. Trochę uspokojona ruszyłam dalej, błądząc po zatłoczonych uliczkach Maceraty. W końcu, po około 20 minutach ciągłego cofania, skręcania i pytania przechodniów o drogę, znalazłam się przed moim nowym miejscem zamieszkania. Moim oczom ukazał się uroczy, niewielki domek.
- Prześliczny.- powiedziałam sama do siebie, podziwiając go z zapartym tchem. Dom wyglądał jak typowa, włoska chatka. Miał białe, tynkowane ściany, pomarańczowe dachówki, a z uroczego, metalowego balkonika spływały soczysto-czerwone pelargonie.
- Prawda?- usłyszałam kogoś z tyłu. Odwróciłam się na pięcie, a mojemu spojrzeniu ukazała się starsza pani, z ciepłym uśmiechem na ustach. Odwzajemniłam gest i spytałam:
- Pani Stanisława Rossi? Dziękuję, że zgodziła się pani wynająć mi lokum.
- Ach, tak- Pani Stasia jeszcze raz uśmiechnęła się pogodnie.- Kochanie, cieszę się, że zamieszka ze mną ktoś z Polski. Tak dawno nie widziałam swojego kraju... Od dawna mieszkam sama, nawet nie wiesz, że w końcu znalazłam kogoś, z kim mogłabym porozmawiać. - Wydało mi się, że w oczach staruszki ujrzałam łzę wzruszenia.- Ale czym ja mówię, na pewno jesteś zmęczona po podróży. Chodźmy pokażę Ci twój pokój. - Pani Stasia dziarsko wzięła mnie pod ramię, prowadząc przez zacienione podwórko.
W środku domek okazał się być równie przytulny jak z zewnątrz. Białe ściany, klasyczne meble ze starego drewna i kafelki na podłodze, podkreślały prowansalski charakter wnętrza. Mój pokój znajdował się na piętrze, po lewej stronie. Po prawej, jak zaraz miałam się dowiedzieć, była łazienka, a obok mini salonik z aneksem kuchennym. Gospodyni zostawiła mi pęk kluczy, pokazała, jak włączyć czajnik, który ponoć ostatnio nie działał do końca sprawnie i taktownie wycofała się, pozostawiając mnie samą. Zmęczona po ciężkiej podróży opadłam na łóżko, jak się okazało, bardzo wygodne. Po dwóch dniach jazdy samochodem, byłam bardzo zmęczona, więc tylko zdjęłam buty i wślizgnęłam się pod kocyk,który zostawiła mi gospodyni. Odpływając w objęcia Morfeusza, pomyślałam jeszcze, że mój pobyt tutaj chyba będzie udany...